zupełnie nie wiem, jak można porównywać Julie Deply do Woodiego - choć ona sama
wyglądem i lekkim paranoidalnym podejściem może i przypomina jego wersję, to jej
twórczość - zupełnie NIE. ktoś, kto mówi, że jakikolwiek jej film jest podobny do twórczości
Allena, chyba obejrzał tylko jeden film tego reżysera;). różnica polega na tym, że u niego -
nawet jak chałturzy komediami romantycznymi jak ostatnio :D - wszystko ma jakiś sens,
choćby było podane w przeintelektualizowanej i nie wiadomo jak przegadanej formie - ma
sens. tutaj - u Julie Delpy - jest jałowo. do połowy jeszcze jakoś, długo nic się nie dzieje, aż
nagle koniec - bierze się znikąd i nijak mi nie pasuje.
niemniej jednak - to, o czym opowiada ten film dosyć mi się podoba. nawet poziom żartu i
zarys bohaterów - gdyby wszystko tylko było mniej nijakie i odrobinę bardziej absorbujące!
i tak uważam, że patrząc na poziom filmów, które oferują nam sieciówki, ten nawet go
zawyża. jeśli jednak zastanawiacie się, czy warto płacić za niego swoje pieniądze - a
chcecie obejrzeć dobry film, nie zastanawiajcie się dłużej - idźcie do jakiegoś kina
studyjnego. 2 dni w Nowym Jorku - nie warto. i tak pewnie niedługo będzie w jakiejś gazecie.
Moim zdaniem bardzo widać tu inspiracje Allenem - humor, tematyka związków damsko-męskich, dokumentalne wstawki itp.
Niestety film w pewnym momencie trochę zwalnia i już tak nie bawi dlatego nie jest jakiś wybitny, ale ogląda się z przyjemnością. Dwa dni w Paryżu moim zdaniem jest lepszy.
p.s.
Widziałam prawie wszystkie Alleny :)
@aariciaa, absolutnie się zgadzam!
w mojej wypowiedzi - choć powstała ona już dawno temu:) - właśnie o to mi chodziło, aczkolwiek (stąd pierwsze słowa mojej notki) myślę, że zauważy to właśnie ktoś, kto widział starsze dzieła Allena i nie ocenia ich tak powierzchownie, jak można byłoby to robić oceniając Woodiego tylko jako reżysera filmów z ostatnich kilku lat. :-) bo przecież plakaty najnowszych filmów podpisywane są "film twórcy Vicky Cristina Barcelona", myślę zatem, że współczesny przeciętny odbiorca nie kojarzy przez to Allena z Manhattanem, Zeligiem czy Annie Hall.
ogląda się go z przyjemnością - tak, ale każde porównanie z Allenem sprawia, że robi mi się smutno;-)
Tak nie ma co - podobają mi się takie istnienia jak Ty - wystarczy wkręcić im piłkę, że coś jest jak Woody Allen, bo ktoś tak gdzieś powiedział - i na pewno ktoś taki jak Ty, tylko i wyłącznie by to sprawdzić to obejrzy. I będzie doszukiwał się potem ukrytych i nie ukrytych setek prawd i przesłań życiowych.. Czyli chwyt marketingowy załatwiony..
I żeby nie było - nie gloryfikuje togo filmu. Nie rozumiem tylko , że taki jak by się wydawało, wytrawny kinomaniak jak Ty nie potrafi pojąć, że są też filmy o "niczym" i o tzw zwyczajnych codziennych pierdołach do których trzeba mieć dystans i tzw popularnie: luz. Dziwne..